
Przedczoraj (20.10) były urodziny Małego Punka, które obchodzone zostały nader skromnie w jednym z baro-restauracji, który odwiedzony został już po raz kolejny, co poniekąd może go zaliczyć do miejsc gastronomicznych tzw. ulubionych. Urodziny natomiast stanowią doskonały pretekst do wzmianki o Hipoptamie, nomen omen, która już od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie. Dziwny splot okoliczności, iż to właśnie Hipopótamo, na ulicy Brasil 401 w San Telmo, stał się chwilowo ulubionym siedliskiem małego Hipoctopusa? Jak każdy szanujący się bar-restauracja w Buenos Aires, Hipopótamo tchnie historią, a raczej historycznym eklektyzmem, co jednak stanowczo nie ujmuje mu wdzięku, co wyraża się w niezliczonych nawiązaniach ściennych do tanga oraz do włoskich przodków miasta. Oczywiście menu składa się z ulubionych przysmaków Argentyńczyków, czyli pizzy, makaronów, ravioli, milanesas (panierowany kotlet), supremas (milanesa z kurczaka), rogalików na słono z szynką, serem, cebulą, itd. No i z deseru godnego bogów Olimpu....Naleśnika z dulce de leche, czyli po naszemu, kakaowo kremowej ambrozji, która po prostu rozpływa się w ustach...(a tu wersja kolumbijska). Do tego słodki cydr, czyli lekki napój alkoholowy umiłowany przez naród baskijski. Tak więc kolejne wydarzenie upamiętniające narodziny przyszłego Noblisty celebrowano zostało pomyślnie, po raz pierwszy na innej półkuli, pośród wielkiego, białego hipopotama, małego Hipocotopusa (czyżby ta sama rodzina?) i niebiańskich pokus podniebienia dostarczanych przez biało-czarnego kelnera, któremu nigdy, ale to nigdy i nigdzie się nie spieszy, tak że uzbroicie się w cierpliwość, bo warto.


Hipopótamo vs. HipoctopusHace algún tiempo, el 20 de octubre exactamente, se celebró de una manera excepcionalmente humilde el cumpleaños de Pequeño Punk. El sitio, un bar-restaurante, fue visitado otra vez, de modo que puede aspirar a la posición de favorito entre los sitios gastronómicos cercanos, y el cumple del amante de pantalón rojo y playeras bicolores resulta ser un pretexto muy oportuno para mencionar al Hipopótamo, una idea que lleva vagando por la mente del pequeño Hipoctopus desde hace cierto tiempo. ¿Será una coincidencia un tanto extraña que Hipopótamo (¿qué más si no?) se haya convertido de momento en la madriguera gastronómica del pequeño Hipoctopus? ¿La magia de los nombres? Al igual que cualquier restaurante respetado de Buenos Aires, Hipopótamo emana historia, o más bien cierto tipo de eclectismo histórico, lo cual aun así no le priva de su evocador encanto encerrado en las innumerables alusiones gráficas al tango y a los antepasados italianos de la ciudad. Por supuesto, el menú abarca tan sólo las delicatessen adoradas por los bonaerenses: pizzas, pastas, raviolis, milanesas (chuleta rebozada), supremas (milanesa de pollo), facturas, medialunas, tartas varias con queso, jamón y cebolla y.... un postre digno de los dioses de Olimpo: panqueques de dulce de leche, un manjar que se deshace solo en la boca. Para acompañar todo eso la sidra dulce, una bebida suave adorada por la tan cercana a mi corazón nación vasca. Así, el siguiente acontecimiento conmemorando el nacimiento del futuro Premio Nobel se celebró de manera agradable, por primera vez en el hemisferio sur, por primera vez junto al gran hipopótamo blanco, en frente del pequeño Hipoctopus (¿vendrán de la misma familia?) y entre las celestiales tentaciones del paladar proporcionadas por un amable señor en blanco y negro, pero quien nunca, absolutamente nunca, tiene prisa, de modo que sean pacientes porque vale la pena.
0 comentarios:
Publicar un comentario