Gdziekolwiek by spojrzeć, Buenos Aires obfituje we wszelkiego rodzaju twórczość ścienną, którą można by w niektórych przypadkach nazwać graffiti, choć w większości przypadków kojarzy mi się ona z czymś więcej niż malowidłami chłopców na deskorolkach. Niemal każdy napis, każda scena utrwalona w kolorze, wyraża żądania społeczne, demaskuje niewygodną rzeczywistość, która dla wielu jest jedyną rzeczywistością jaką przyszło im poznać i poza którą prawodopodobnie nigdy się nie wychylą...
I tu nasuwa mi się na myśl, tak na marginesie, Diego Rivera, genialny meksykański twórca rewindykacyjnych przestrzeni ściennych, mąż nota bene, mojej ulubionej malarki Fridy Khalo (tudzież znowu gwoli komentarza, ulubionej nie z powodu formy jej dzieł, ale ze względu na treść i osobowość samej autorki...Gorąco polecam biografię Fridy, a także genialny film z Salmą Hayek „Frida”).
No, ale wracając do naszego wątku. Wczoraj, mały Hipoctopus postanowił zapuścić się w podobno niebezpieczną okolice miasta, z okazjonalnymi strzelaninami i wojnami gangów na ulicach, zwaną Barracas, niedaleko Placu Konstytucji. Może nie będę wspominała stopnia przestępczości tego miejsca, bo nie chcę aby co niektórzy się za bardzo o mnie martwili. A zatem, celem odwiedzin tego właśnie rejonu, był koncert z folklorystycznymi rytmami afrykańsko-południowoamerykańskimi, z muzyką na żywo, zorganizoway aby upamiętnić rocznicę powstania internetowego czasopisma Quilombo. Impreza miała miejsce w tamtejszym Domu Kultury, przekładając to na naszej polskie realia, miejscu, które zachwyca swoją architekturą typowej hacjendy z jakiejkolwiek wersji filmu Zorro, co nie jest częstym widokiem w stolicy. Zważywszy na famę okolicy, idea, która nam przyświecała od początku, wyrażała się w odwiedzinach Domu Kultury za dnia, aby uniknąć możliwych tarapatów, jednak że dziwnym splotem okoliczności, dotarliśmy tam już o zmierzchu, odziani na kształt punków aby odstraszyć potencjalnych złodziejaszków. I rzeczywiście podziałało. Sposób w jaki łypią na Ciebie, a raczej na Małego Punka u mojego boku, bo moja wersja punk była bardzo light, ubranego w ramoneskę, glany i skórzaną obrożę z ćwiekami, wywołuje u przechodniów pożądany efekt zwątpienia, nieświadomi oczywiście, że mijają jednego z najbardziej pokojowych punków stąpających po tej ziemi.
Jednak że, to nie nie koncert, ani punkowość mojego towarzysza niedoli, jest celem tej notatki, ale scena, której przypadkowym świadkiem stał się mały Hipoctopus i która poruszyła go do głębi i którą powracamy do celu naszych wywodów. W końcu zobaczyłam jak powstaje podziemne, naziemne w tym przypadku oczywiście, malowidło ścienne!!! I nie lada malowidło... Nagle pojawiła się grupa osobników obu płci, pochodzenia andyjskiego, z wiadrami czerwonej i czarnej farby, malarskimi pędzlami, drabinami oraz innym dogodnym wyposażeniem, aby zabrać się do dzieła z niespodziewaną zręcznością...Krwista czerwień pokrywa fragment ściany... Doświadczenie wyjątkowe, kuriozalne, bardzo antropologiczne rzekłabym, ale to nie sama scena zapadła mi w pamięć, ale treść malowidła. Na marginesie, każdy fotograf marzy o takiej scenie, niestety w tych okolicach im mniej tym lepiej. Krwista czerwień zajmuję coraz to większe połacie muru, metrowe litery wyłaniają się spod wprawnej, ciemnoskórej ręki. I tak kolejna ściana Buenos Aires wykrzykuje to nadal pozostaje w sferze marzeń tak wielu: SPRAWIEDLIWOŚĆ I WOLNOŚĆ !!!
Buenos Aires, como cada ciudad grande, está repleta de pintadas sobre las murallas, las paredes de las casas, en fin, en cualquier sitio. El contenido es variopinto, aunque la mayoría suele tener como fondo alguna reivindicación social. Me recuerda mucho (yo por comentar...) los murallas de Diego Rivera en México, marido de Frida Khalo, una de mis pintoras favoritas, no tanto por su arte sino por el carácter de su obra y de su postura vital. Ayer el pequeño Hipoctopus decidió explorar una parte de la ciudad, supuestamente muy peligrosa, donde los tiroteos por las calles no son del todo extraños, llamada Barracas, cerca de la Plaza de Constitución. Bueno, mejor no voy a mencionar el grado de delicuencia porque no quiero que se preocupen demasiado por mi. El objetivo general de la visita en el barrio fue una fiesta con ritmos africanos y sudamericanos, con música en directo, dedicada al aniversario de la revista digital Quilombo (tampoco sé nada sobre ella, pero bueno, cualquier pretexto es bueno para ir de fiesta). La fiesta tuvo lugar en el Centro Cultural del sur, que es un sitio muy agradable con el aspecto de unaa hacienda de las películas tipo Zorro, lo cual no es muy frecuente en la capital porteña. La idea fue llegar con la luz del día, antes de caer la noche para evitar los posibles quilombos (lease problemas, creo que la palabra argentina quilombo va a entrar en mi diccionario de manera permanente ya que me encanta...; por cierto, los quilombos eran los primeros prostíbulos del siglo XIX en Argentina), pero al final llegamos bien entrada la noche, vestidos de punkis para ahuyentar a los posibles malhechores. La verdad es que funciona, ya que la forma de mirar a una persona vestida con chupa de cuero, un collar de cuero con pinchos de plata y botas militares causan el efecto deseado de duda en la mirada de los transeúntes, obviamente sin saber que lo que ven delante, es uno de los seres más pacíficos del planeta. Sin embargo, no es la fiesta, ni el punk el objetivo de esta reflexión, sino una escena que presencié al dirigirnos al Centro, con la cual volvemos al arte murallístico bonaerense. Por fin vi cómo se creaba un mural clandestino!!! Y no uno cualquiera. De repente, aparecieron varias personas de origen andino, hombres y mujeres, con cubos de pintura negra y roja, brochas, escaleras y utensilios varios para ponerse a pintar un mural con una velocidad y destreza sorprendentes. Un mural en rojo ensangrentado y negro... Una escena casi normal en una gran ciudad, pero no me hubiera chocado tanto si no fuera por lo que estaban pintando en esa pared... A su vez, habría sido una foto genial, pero a aquel barrio mejor viajar lo más ligero posible; pero allí volveré... Entonces, en el mural, escrito con letras de un metro de altura, en rojo vivo y negro, se escapaba de debajo de unas manos oscuras y cansadas lo que a muchos todavía se les niega tanto:
JUSTICIA-L I B E R T A D...
I tu nasuwa mi się na myśl, tak na marginesie, Diego Rivera, genialny meksykański twórca rewindykacyjnych przestrzeni ściennych, mąż nota bene, mojej ulubionej malarki Fridy Khalo (tudzież znowu gwoli komentarza, ulubionej nie z powodu formy jej dzieł, ale ze względu na treść i osobowość samej autorki...Gorąco polecam biografię Fridy, a także genialny film z Salmą Hayek „Frida”).
No, ale wracając do naszego wątku. Wczoraj, mały Hipoctopus postanowił zapuścić się w podobno niebezpieczną okolice miasta, z okazjonalnymi strzelaninami i wojnami gangów na ulicach, zwaną Barracas, niedaleko Placu Konstytucji. Może nie będę wspominała stopnia przestępczości tego miejsca, bo nie chcę aby co niektórzy się za bardzo o mnie martwili. A zatem, celem odwiedzin tego właśnie rejonu, był koncert z folklorystycznymi rytmami afrykańsko-południowoamerykańskimi, z muzyką na żywo, zorganizoway aby upamiętnić rocznicę powstania internetowego czasopisma Quilombo. Impreza miała miejsce w tamtejszym Domu Kultury, przekładając to na naszej polskie realia, miejscu, które zachwyca swoją architekturą typowej hacjendy z jakiejkolwiek wersji filmu Zorro, co nie jest częstym widokiem w stolicy. Zważywszy na famę okolicy, idea, która nam przyświecała od początku, wyrażała się w odwiedzinach Domu Kultury za dnia, aby uniknąć możliwych tarapatów, jednak że dziwnym splotem okoliczności, dotarliśmy tam już o zmierzchu, odziani na kształt punków aby odstraszyć potencjalnych złodziejaszków. I rzeczywiście podziałało. Sposób w jaki łypią na Ciebie, a raczej na Małego Punka u mojego boku, bo moja wersja punk była bardzo light, ubranego w ramoneskę, glany i skórzaną obrożę z ćwiekami, wywołuje u przechodniów pożądany efekt zwątpienia, nieświadomi oczywiście, że mijają jednego z najbardziej pokojowych punków stąpających po tej ziemi.
Jednak że, to nie nie koncert, ani punkowość mojego towarzysza niedoli, jest celem tej notatki, ale scena, której przypadkowym świadkiem stał się mały Hipoctopus i która poruszyła go do głębi i którą powracamy do celu naszych wywodów. W końcu zobaczyłam jak powstaje podziemne, naziemne w tym przypadku oczywiście, malowidło ścienne!!! I nie lada malowidło... Nagle pojawiła się grupa osobników obu płci, pochodzenia andyjskiego, z wiadrami czerwonej i czarnej farby, malarskimi pędzlami, drabinami oraz innym dogodnym wyposażeniem, aby zabrać się do dzieła z niespodziewaną zręcznością...Krwista czerwień pokrywa fragment ściany... Doświadczenie wyjątkowe, kuriozalne, bardzo antropologiczne rzekłabym, ale to nie sama scena zapadła mi w pamięć, ale treść malowidła. Na marginesie, każdy fotograf marzy o takiej scenie, niestety w tych okolicach im mniej tym lepiej. Krwista czerwień zajmuję coraz to większe połacie muru, metrowe litery wyłaniają się spod wprawnej, ciemnoskórej ręki. I tak kolejna ściana Buenos Aires wykrzykuje to nadal pozostaje w sferze marzeń tak wielu: SPRAWIEDLIWOŚĆ I WOLNOŚĆ !!!
Buenos Aires, como cada ciudad grande, está repleta de pintadas sobre las murallas, las paredes de las casas, en fin, en cualquier sitio. El contenido es variopinto, aunque la mayoría suele tener como fondo alguna reivindicación social. Me recuerda mucho (yo por comentar...) los murallas de Diego Rivera en México, marido de Frida Khalo, una de mis pintoras favoritas, no tanto por su arte sino por el carácter de su obra y de su postura vital. Ayer el pequeño Hipoctopus decidió explorar una parte de la ciudad, supuestamente muy peligrosa, donde los tiroteos por las calles no son del todo extraños, llamada Barracas, cerca de la Plaza de Constitución. Bueno, mejor no voy a mencionar el grado de delicuencia porque no quiero que se preocupen demasiado por mi. El objetivo general de la visita en el barrio fue una fiesta con ritmos africanos y sudamericanos, con música en directo, dedicada al aniversario de la revista digital Quilombo (tampoco sé nada sobre ella, pero bueno, cualquier pretexto es bueno para ir de fiesta). La fiesta tuvo lugar en el Centro Cultural del sur, que es un sitio muy agradable con el aspecto de unaa hacienda de las películas tipo Zorro, lo cual no es muy frecuente en la capital porteña. La idea fue llegar con la luz del día, antes de caer la noche para evitar los posibles quilombos (lease problemas, creo que la palabra argentina quilombo va a entrar en mi diccionario de manera permanente ya que me encanta...; por cierto, los quilombos eran los primeros prostíbulos del siglo XIX en Argentina), pero al final llegamos bien entrada la noche, vestidos de punkis para ahuyentar a los posibles malhechores. La verdad es que funciona, ya que la forma de mirar a una persona vestida con chupa de cuero, un collar de cuero con pinchos de plata y botas militares causan el efecto deseado de duda en la mirada de los transeúntes, obviamente sin saber que lo que ven delante, es uno de los seres más pacíficos del planeta. Sin embargo, no es la fiesta, ni el punk el objetivo de esta reflexión, sino una escena que presencié al dirigirnos al Centro, con la cual volvemos al arte murallístico bonaerense. Por fin vi cómo se creaba un mural clandestino!!! Y no uno cualquiera. De repente, aparecieron varias personas de origen andino, hombres y mujeres, con cubos de pintura negra y roja, brochas, escaleras y utensilios varios para ponerse a pintar un mural con una velocidad y destreza sorprendentes. Un mural en rojo ensangrentado y negro... Una escena casi normal en una gran ciudad, pero no me hubiera chocado tanto si no fuera por lo que estaban pintando en esa pared... A su vez, habría sido una foto genial, pero a aquel barrio mejor viajar lo más ligero posible; pero allí volveré... Entonces, en el mural, escrito con letras de un metro de altura, en rojo vivo y negro, se escapaba de debajo de unas manos oscuras y cansadas lo que a muchos todavía se les niega tanto:
JUSTICIA-L I B E R T A D...












1 comentarios:
jaja estas fotos son my graciosas me gustan un montón ;)
Publicar un comentario